Zdarzyło się to przed kilkunastu laty, w czasie jednej z pierwszych uzdrowicielskich wizyt w naszym kraju sławnego Clive’a Harrisa. Zajmowałam się wówczas popularyzacją medycyny oficjalnej i jak najbardziej konwencjonalnej, a do tego wszystkiego, co określa się mianem lecznictwa naturalnego, niekonwencjonalnego czy alternatywnego, podchodziłam z całkowitym brakiem zaufania.
Dziś uważam, że medycyna jest jedna, a dzielić ją można co najwyżej na skuteczną i nieskuteczną, ale to zupełnie inna kwestia. Wówczas jednak, przed zmarnowaniem, jak sądziłam, niedzieli (spotkania z Clivem ciągnęły się godzinami, zjeżdżały na nie bowiem nieprzebrane tłumy) postanowiłam zasięgnąć rady znanego i powszechnie szanowanego profesora Śląskiej Akademii Medycznej. Poddał mój pomysł druzgocącej krytyce.
– Po co tam pani będzie jechać? Chyba tylko po to, aby uświadomić ludziom absurdalność wiary w jakiegoś uzdrowiciela, bo z pewnością w możliwość uzdrowienia przez dotyk pani nie wierzy!
Przyznałam mu rację, uznając, że jedyny w tygodniu wolny dzień (były to czasy pracujących sobót) lepiej spędzić na wypoczynku.
W końcu jednak zwyciężyła ciekawość i w niedzielny ranek znalazłam się w parafialnej salce, gdzie na spotkanie z Clivem oczekiwała grupa kilkunastu osób, mających dostąpić uzdrawiającego dotknięcia indywidualnie, przed imprezą masową.
Jakież było moje zdumienie, gdy w ich gronie dostrzegłam mojego znakomitego rozmówcę, racjonalistycznego wroga medycyny niekonwencjonalnej.
– Przyjechałem tu w celach poznawczych – pospieszył z wyjaśnieniem, rumieniąc się.
– Ja też – odrzekłam zgodnie z prawdą i więcej nie rozmawialiśmy.
Ten incydent nie był odosobniony. Później, wraz ze wzrostem mody na lecznictwo alternatywne, spotykałam wielokrotnie luminarzy oficjalnej medycyny u popularnych bioterapeutów czy magnetyzerów. Na ogół udawaliśmy, że się nie znamy…
O problemie tym pisze bardzo gorzko, we wstępie do wspaniałej książki Ojca Czesława Andrzeja Klimuszki „Wróćmy do ziół” dr farm. Edward Wawrzyniak: „Pacjentami Ojca Klimuszki – i to bardzo wdzięcznymi i zadowolonymi z Jego pomocy – byli między innymi wybitni profesorowie akademii medycznych, ludzie na bardzo wysokich stanowiskach i w końcu – co jest godne szczególnego podkreślenia – wielka liczba samych lekarzy.
Niestety, trzeba tu z goryczą wspomnieć, że Polska nauka nie doceniła talentu i ogromnej wiedzy O. Andrzeja Czesława Klimuszki, a naukowcy – i to nawet ci, którzy korzystali z Jego pomocy i byli tą pomocą zachwyceni – nie mieli odwagi, aby to głośno powiedzieć i nie pofatygowali się nawet, aby bliżej zanalizować i zbadać podłoże sukcesów i drogę naukową tego fenomenalnego Człowieka”.
No cóż, na własny użytek miewa się czasem poglądy diametralnie różne od głoszonych oficjalnie. Ale w tym przypadku przyczyną owej negującej postawy pozostaje chyba coś znacznie bardziej prozaicznego i niestety powszechnego – zazdrość.
Felieton pochodzi z książki pt. Małe cuda codzienności.